piątek, 24 lipca 2015

Gdzie trzymano cukierki?

   Gdzie trzymano cukierki w 18 wieku? W kieszeniach czy może torebkach? 
   Przenieśmy się jeszcze na chwilę do 17 wieku, gdzie noszono małe sakiewki przez kobiety, jak i również przez mężczyzn. Sakiewki (w przypadku kobiet) były przywiązywane do górnej części spódnicy, najczęściej na wierzchu. Z czasem ilość rzeczy noszonych przez kobiety, także zakupów, przyczyniło się do noszenia kieszeni. Kobiety nosiły je w postaci pary płaskich torebek z lnu lub bawełny, przytwierdzonych do paska zawiązywanego pod obszerną spódnicą, zaopatrzoną w rozcięcia umożliwiające dostęp do kieszeni.

1759s.

   Każda kobieta chce jednak wyglądać trochę inaczej, dlatego też kieszenie były przez nie ozdabiane różnymi haftami. Pytanie się nasuwa samo, po co je wyszywać jak nikt tego nie widzi? Może wieczorami chciały się komuś pochwalić? ;) Otóż,  zdażało się również i tak, że kobiety nosiły kieszenie na wierzchu. Było to wygodniejsze i bardziej praktyczne, szczególnie w niższych warstwach społecznych.

16th century
1770s.
1770s.

   Pod koniec 18 wieku, w 1789 roku rozpoczęła się Wielka Rewolucja Francuska, a wraz z nią, zmienił się fason sukni, pod którą zabrakło miejsca na kieszenie. Modne stały się suknie węższe, które przyczyniły się do noszenia torebek, zwanych retikule (śmiesznotek). Noszenie torebek przez kobiety było wielkim przełomem w modzie, ale także niektórzy uważali je poprostu za śmieszne..  Pierwsze wyglądały jak prosty worek, związany  u góry sznurkiem. Póżniej natomiast zmieniały fasony, dodawano frędzle, różne hafty, a nawet koraliki.

1788s.

1797s.

   Pokazałabym w takim razie także jak wygląda moja torebka z początku XIX wieku, ale szyłam ją sama i jest tak okropna, że wolelibyście na to nie patrzeć :P

   Jeżeli macie jakieś uwagi, lub chcielibyście powiedzieć (w tym przypadku napisać) o paru innych ciekawostkach o torebkach, to śmiało piszcie :)


środa, 8 lipca 2015

Open robe 1730s

      Chciałabym pokazać Wam, moją pierwszą suknię spacerową, datowaną na lata 1730-1750. Do danego stroju, zawsze wybieram sobie daną postać z Gdańska, tym razem padło na Luizę Gottesched (ur. 11 kwietnia 1713 - 23 czerwca 1726). Dokładnie Luiza Adelgunda Wiktoria Gottsched z domu Kulmus, córka Jana Kulmusa, słynnego Gdańskiego lekarza. Poetka, często uważana za jedną z twórców współczesnego niemieckiego teatru komedii.


     W czasach gdy tworzyła, była uważana za  jedną z najbardziej inteligentnych kobiet. Poznała swoego mężą równierz poetę i pisarza Jana Krzysztofa Gotsched, kiedy posłała mu kilka swoich prac. Jego podziw i długia korespondencja doprowadziły do ślubu w 1735 roku. Po ślubie, Luiza nie przestała pisać i zaczęła tworzyć wraz ze swoim mężem.


     Jeżeli chodzi o moją suknię, do w sumie materiał na nią miałam już od dwóch lat :P Niestety problemy zdrowotne nie pozwoliły mi, na wcześniejsze jej uszycie. Jako, iż to moja pierwsza suknia, machnęłam się, i kupiłam taftę jedwabną sprowadzaną ze Stanów Zjednoczonych. Przeglądając stronę z mteriałami, wybrałam kolor brzoskwiniowy, ale jak na złość, przyszedł mi kolor wpadający w czerwień, a czasem pod w pływem światł nawet w róż.


     Materiał do szycia oddałam krawcowej na początku roku, podajże w lutym. Potem znowu miałam problemy ze zdrowiem, i na pierwszą przymiarkę przyjechałam dopiero w kwietniu. W okresie trzech miesięcy miałam około cztery przymiarki i tak lepiej, bo niektórzy mają nawet dziesięć :p


     Przeżywałam straszny stres, ponieważ suknia miała  być gotowa dopiero na środę, a w czwartek był już pierwszy dzień Baltic sail! Chcąc zająć myśli czymś innym, zaczęłam obszywać kapelusz, który i tak dokończyłam na obozowisku :p Koniec końców wszystko się ułożyło i następnego dnia mogłam ją prezentować na paradzie ;)

fot. Monika Rybicki

fot. Monika Rybicki

wtorek, 7 lipca 2015

Baltic sail 2015

       Baltic sail to największy zlot żaglowców na pomorzu, który odbywa się między 2-5 lipca. Jak rok temu, zabawa była przednia, ale niestety tylko głównie przez cały ranek i wieczór ;) Upały były okropne, cały czas musieliśmy siedzieć pod wiatą, to znaczy naszą spiżarnią. Najgorsze jest to, że spiżarnia ta nie była większa od mojego salonu w mieszkaniu :p 


                       fot. Tadeusz Kryszyłowicz


     Problemem na obozie były także poranki, a raczej jeden tylko poranek. W sienniku było za mało słomy, nie mogłam się ułożyć do snu, możliwe że się odzwycziłam od spania na obozie. Z natury także jestem rannym ptaszkiem, tylko jak tu wyjść z namiotu, gdy śpię na samym końcu? 

  



     Pochwalę się także, iż pierwszego dnia, na pardzie o godzinie 18:00 mogłam zaprezentować moją nową jedwabną suknię, którą szyłam, a dokładnie szyła moja krawcowa od lutego, tegoż roku. Towarzyszyła mi Justyna, która była zarazem moją guwernantką, jak i przyzwoitką.


fot. Monika Rybicki


     Następnego dnia w piątek, od godziny 12:00 odbywały się scenki na Długim pobrzeżu, w wykonaniu samego Garnisonu Gdańsk. Była świetna zabawa i dużo śmiechu, lecz na ostatniej godzinie pracy nikomu już nie chciało się grać. Z tego też powodu, poszliśmy na lody :D

     W sobotę o 20:15 odbyła się inscenizacja bitwy morskiej na wodach motławy. Hałasu i szumu było dużo, choć nie mogłam być na statku, lecz na lądzie. Niestety, zapomniałam zrobić zdjęcia.

     Ogólnie, było bardzo sympatycznie, mili ludzie i miła atmosfera. Garnison Gdańsk w świetnym składzie, oraz najlepsi goście jacy mogli być! :) Zaszczycili Nas Garnizon Fortecy Częstochowskiej i dziewczyny z Krynoliny.


fot.Tadeusz Kryszyłowicz